Rolnicy miejscy ożywiają dzielnice w Chicago, Filadelfii i innych miastach

Rolnicy miejscy ożywiają dzielnice w Chicago, Filadelfii i innych miastach

„Sadzimy tony żywności, ale hodujemy ludzi – i to jest najbardziej długotrwały plon”.

Kiedy Malcolm Evans miał dziewięć lat, wychodząc z drzwi swojego mieszkania w chicagowskiej dzielnicy Cabrini-Green, zauważył zamieszanie po drugiej stronie ulicy. Grupa ludzi, z których żadnego nigdy wcześniej nie widział, zgromadziła się na opustoszałej działce – miejscu, w którym w 1996 r. kręcono klasyczny film „Hoop Dreams”, ale które od tego czasu miasto praktycznie opuściło.

Przez kilka następnych dni – które przerodziły się w tygodnie, a potem miesiące – Evans obserwował po cichu, z boku, jak lokalni rolnicy miejscy Erika Allen i jej ojciec Will Allen oczyszczali teren, ustawiali plastikową barierę, wozili ciężarówki z kompostem i zaczęli budować coś, co, jak się później okazało, było farmą. Kiedy Erika, obecnie działaczka na rzecz sprawiedliwości żywnościowej, zauważyła młodego Malcolma na rogu tej działki, dostrzegła w jego oczach strach; nowi przybysze z sąsiedztwa rzadko zatrzymywali się w okolicy. „Wiedziałam, co się dzieje” – mówi. „Powiedziałam mu: 'Uważaj, zaraz wrócę. Tylko patrz”.

Przez kilka następnych lat Evans patrzył, jak farma zaczyna rozkwitać, zauważając, jak płaty kompostu ustępują miejsca dojrzałym pomidorom i jak gleba tworzy ekosystem dla robaków i różnych owadów. Liderzy projektu, Erika i Will Allenowie, dostrzegając ciekawość Evansa, chętnie odpowiadali na jego pytania, instruując go, jak ostrożnie zbierać plony w sezonie wegetacyjnym i zachęcając do zabrania części warzyw do domu. Było to miejsce, w którym Evans czuł się doceniany; kultywował życie, uczył się o cieplarniach, nawiązywał kontakty z rolnikami i wolontariuszami, którzy stali się jego bliskimi mentorami i przyjaciółmi. Poza tym gospodarstwo było zawsze otwarte.

Dorastając, Evans często szukał ucieczki – miejsca z dala od domu, miejsca, w którym mógłby odetchnąć. Zazwyczaj oznaczało to centrum Chicago, ale była to bielsza część miasta, gdzie ludzie patrzyli na niego dziwnie, zaciskali torebki lub przechodzili przez ulicę. Było jasne – myślał sobie – że do nich nie pasuje.

Teraz, 20 lat później, Evans ma gdzie oddychać. Jest kierownikiem farmy w Urban Growers Collective, organizacji non-profit współzałożonej przez Erikę w 2017 roku (Will zdobył MacArthur Genius Grant za swoją pracę nad rolnictwem miejskim i zrównoważoną produkcją żywności), która prowadzi osiem farm na 11 akrach ziemi w południowej części Chicago, w tym na działce w Cabrini-Green.

„Ogród był moją bezpieczną strefą, a my tworzymy takie bezpieczne strefy, ponieważ tego właśnie potrzebują ludzie” – mówi Evans. Z czasem nawiązał więź z ziemią – z pieleniem i pielęgnacją gleby – która przerodziła się w głęboką pasję. Kiedy w wieku 19 lat został postrzelony w głowę, rolnictwo pomogło mu przetrwać ten trudny okres, dając mu ujście w burzliwym okresie. Jego pochodzenie, które sięga części Missisipi sprzed Wielkiej Migracji, zaszczepiło w nim uporczywe, trwające całe życie powołanie do lepszego zrozumienia zawiłości rolnictwa. Coś w jego uczuciach, gdy zobaczył tę działkę po drugiej stronie ulicy, na której przed laty uprawiano żywność i karmiono okolicę, rozpaliło wrodzoną ciekawość.

Urban Growers Collective opiera się na dwóch prostych zasadach: pokaż się i bądź konsekwentny. Organizacja jest częścią rosnącego w siłę ogólnokrajowego ruchu rolniczego, w którym poszczególne osoby łączą się w grupy, aby ożywić opuszczone tereny w celu przeciwdziałania brakowi bezpieczeństwa żywnościowego, miejskiemu chaosowi i katastrofalnym zaniedbaniom rządowym.

Prawie cztery na dziesięć czarnoskórych i latynoskich gospodarstw domowych z dziećmi ma trudności z wyżywieniem swoich rodzin w czasie pandemii koronawirusa – wynika z badań ekonomistów z Uniwersytetu Northwestern. Trzydzieści dziewięć procent rodzin doświadcza braku bezpieczeństwa żywnościowego, co jest najwyższym wskaźnikiem od ponad dekady. Wielu aktywistów twierdzi, że jest to produkt uboczny apartheidu żywnościowego – systematycznej i dyskryminacyjnej polityki, która utrudnia społecznościom dostęp do żywności.

„Daj nam możliwości, daj nam ziemię i daj nam zasoby” – mówi Karen Washington, nowojorska organizatorka społeczności lokalnej i działaczka na rzecz sprawiedliwości żywnościowej. „Nie chcę wyciągnięcia ręki, chcę włożenia ręki”. Washington jest współzałożycielką Black Urban Growers (BUGS), organizacji, która buduje społeczność wśród czarnoskórych rolników i ogrodników.

„Kiedy zaczynał się COVID, pierwszą rzeczą, jaką chciało zrobić miasto, było zamknięcie ogrodów” – mówi Washington, wyjaśniając, że Nowy Jork szukał sposobów na zaoszczędzenie pieniędzy w obliczu rosnących obaw o budżet. Jednak dla Washington i innych członków jej społeczności Bronxu była to krótkowzroczna perspektywa. „Prosicie nas o zamknięcie ogrodów w społecznościach, które są najbardziej dotknięte i poszkodowane przez COVID, [kiedy] ludzie stoją w kolejkach, próbując zdobyć świeże produkty? Nie ma mowy.”

W odpowiedzi Washington i 18 innych mieszkańców utworzyli Bronx Community Garden Farm Hub, który opracował sposoby utrzymania tych linii życia, regeneracji dochodów i zapewnienia ludziom pożywienia pomimo niepewności chwili. Obejmowało to dzielenie się wskazówkami na temat najlepszych praktyk w zakresie zbiorów, dystrybucję nasion wśród rolników z okolicy oraz przekazywanie produktów potrzebującym.

„Pomysł, że można zagarnąć farmę, która ma służyć społeczności, jest odzwierciedleniem tego, jak myślimy o Czarnych” – mówi Erika Allen, która obecnie jest przewodniczącą zarządu Chicago Food Policy Action Council, organizacji działającej na rzecz sprawiedliwości żywnościowej i suwerenności żywnościowej w Chicago.

W 2011 r. Tony Hillary założył Harlem Grown, niezależną organizację non-profit, która wspiera kilkanaście miejskich gospodarstw rolnych w Harlemie w Nowym Jorku – w tym gospodarstwa glebowe, szklarnie hydroponiczne i ogrody szkolne. Organizacja obchodziła w zeszłym roku 10-lecie istnienia. Myśląc o tym, jak program rozwinął się w ciągu ostatniej dekady, Hillary wraca do żywności i, co równie ważne, do ludzi, którzy ją uprawiali.

„Kompleks zbawiciela przenika przestrzeń non-profit. Wchodzisz na spadochronie i wylatujesz, a społeczność widzi to na kilometr. Nie uwierzą w to” – mówi. Zamiast tego „używamy jedzenia jako narzędzia zmiany”. W czasie kryzysu finansowego w 2008 roku Hillary pewnego popołudnia udał się na skrzyżowanie ulic 135th Street i Lenox Avenue i znalazł się przed budynkiem szkoły. Wkrótce potem natknął się na opuszczoną działkę po drugiej stronie ulicy i zabrał się do pracy.

„Pojawiłem się tam 10 lat temu i do tej pory nie odszedłem. Jestem tam sześć, siedem dni w tygodniu, nawet w śniegu, w zimie”. To ciężka praca. A ponieważ ruch ten często ulega romantyzacji, często zapomina się o pracy na roli, która polega na oczyszczaniu zanieczyszczonych działek, pieleniu, kompostowaniu i zbieraniu plonów. Ale Hillary szybko zrozumiała, jak ważne jest pokazywanie się i wychodzenie z domu, dzień po dniu. Społeczność odpowiedziała tym samym.

„Mamy chińską babcię, która mieszka w Bay Ridge na Brooklynie. Dojazd do naszego gospodarstwa zajmuje jej dwie godziny w jedną stronę. Nie mówi po angielsku. Tłumaczy za pomocą iPada. Przyjeżdża w każdą środę i sobotę i uczy nasze dzieci, jak ręcznie robić pierogi z warzywami i jak kisić. Przychodzi i co tydzień mówi nam: „To jest ogród, w którym rośnie miłość” – mówi Hillary. „Owoce i warzywa są metaforą. Uprawiamy mnóstwo jedzenia, sadzimy mnóstwo jedzenia, ale uprawiamy też ludzi i to jest największy plon, jaki mamy, i najbardziej długotrwały”.

Do tej pory organizacja Harlem Grown przekazała społeczności ponad 6000 funtów produktów, a na początku pandemii dostarczyła ponad 35 000 obiadów do schronisk dla bezdomnych w całym Harlemie w ramach programu nazwanego Harlem Helping Harlem.

W walce o suwerenność żywnościową, która leży u podstaw wielu ruchów na rzecz sprawiedliwości żywnościowej walczących z apartheidem żywnościowym, przypomina się nam, co jest możliwe, gdy ludzie łączą się, by poprawić sytuację swojej społeczności i wierzą w swoją ziemię.

„Pracujemy wspólnie, aby dowiedzieć się, jak możemy zmienić krajobraz i zmienić to, co jest możliwe dla naszych ludzi” – mówi Naima Penniman, dyrektor ds. edukacji w Soul Fire Farm i współzałożycielka WildSeed, gospodarstwa prowadzonego przez czarnoskórych i brązowych. Penniman wyjaśnia, że intymny związek z ziemią wspiera i odsłania szerszą tradycję ekologiczną Czarnych.

„Opór był dosłownie wpleciony w naszą historię” – mówi Penniman. „W całej naszej historii jako Czarnych Ludzi na Żółwiej Wyspie, na tych ziemiach – pomimo jawnie rasistowskich struktur, które tam stworzono – istniał twórczy opór wobec zorganizowanej pracy, kolektywizacji ziemi i wspólnot pokrewieństwa. Zanim nasi przodkowie tu dotarli, przezornie zebrali nasiona, które oszczędzali w swoich społecznościach od pokoleń, i wpletli je we włosy”. Dzięki tym zachowanym nasionom społeczności mogły uprawiać takie produkty, jak melon egusi, okra i groszek czarnooki z wybrzeża Afryki, które stały się częścią amerykańskiej tradycji ogrodniczej.

Soul Fire Farm w Petersburgu, w stanie Nowy Jork, to afro-indiańskie gospodarstwo społeczne, które każdego roku dociera do ponad 160 000 osób. Oprócz corocznych zbiorów prowadzi szereg warsztatów dotyczących sprawiedliwości żywnościowej, wspiera miejskie farmy w sąsiednich miastach i edukuje mieszkańców w zakresie przyszłych inicjatyw publicznych. Soul Fire zapewnia zarówno żywność, jak i fizyczne schronienie dla społeczności kolorowych w całym kraju. Jest to, jak określa to Penniman, „zielona oaza pośród niepewności”.

„Kiedy wchodzę na farmę latem, można głęboko odetchnąć świeżym powietrzem, kiedy wszystko kwitnie” – mówi Justina Thompson, menedżer ds. edukacji żywieniowej w organizacji Urban Creators, która wspiera miejską farmę Life Do Grow w Filadelfii. „Mamy krzew motyli o naprawdę jasnych i żywych fioletowych kwiatach. Motyle przylatują do niego latem. Są wszędzie. Nasze karmniki dla ptaków są pełne, więc kiedy wchodzisz do stodoły, widzisz te wszystkie ptaki, które przylatują, gdy tylko dasz znać, że jesteś. To takie uczucie, wow – jest tu tyle życia”.

W obliczu codziennych trudności i systemowych nierówności, które nadal w nieproporcjonalnie dużym stopniu dotykają czarnoskórych i brązowych mieszkańców o niskich dochodach, ogrody stały się oazą w wielu społecznościach. To poczucie schronienia jest być może tym, co przyciągnęło Malcolma Evansa wiele lat temu. „Mieliśmy ludzi, którzy po prostu kładli się na ziemi, aby odpocząć” – mówi Erika Allen o gościach, którzy zatrzymywali się na farmie w Cabrini-Green. „By wyrazić żal z powodu wszystkich straconych istnień ludzkich”. W ogrodach jest coś, co sprawia, że ludzie są przywiązani do ziemi – i do oporu, który ziemia może ucieleśniać.

Dodaj komentarz